Polskie kurtki na Antylach


Barwa i broń Legionów Polskich we Włoszech oraz wyrosłych na ich gruncie narodowych formacji tworzonych pod auspicjami Francji w latach 1797–1807 stanowi zagadnienie tyleż ciekawe, co zagadkowe. Choć jest to okres niezwykle ważny w dziejach rodzimego munduru wojskowego, to niemal zupełny brak zabytków i bardzo nieliczna ikonografia istotnie utrudniają rekonstrukcję wizerunków polskich żołnierzy walczących w obcej służbie. Co więcej, w ciągu kilku lat ubiory i wyposażenie poddawano licznym zmianom i modyfikacjom uchwytnym jedynie dzięki zachowanych rozporządzeniom i regulaminom.

 

Okres napoleoński charakteryzował się niespotykaną nigdy wcześniej ani później różnorodnością uniformów odpowiadającą mozaice formacji pieszych i konnych. Różnice dotyczyły nie tylko poszczególnych rodzajów wojsk, ale także żołnierzy z różnych pułków i kompanii. Do tego dochodziła powszechna improwizacja dyktowana względami praktycznymi, ale i modą cywilną. Ten z pozoru nieuzasadniony przepych miał jednak swoje uzasadnienie. Przy braku technicznych środków łączności barwa mundurów stanowiła istotny element ówczesnego systemu komunikacji. Nie chodziło tylko o identyfikację swój/obcy (krój mundurów był zbliżony we wszystkich armiach), ale także sprawne uszykowanie poszczególnych jednostek do bitwy i możliwość manewrowania nimi. Dowodzący obserwował przez perspektywę teren zmagań, rozpoznawał poszczególne dywizje po barwie mundurów i wysyłał łączników. Ci musieli dotrzeć z rozkazami do konkretnej dywizji/oddziału, a dobrze widoczne znaki identyfikacyjne ułatwiały im zadanie. Mundur umożliwiał też pojedynczemu żołnierzowi odnalezienie własnego pułku w bitewnym zamęcie oraz utrzymanie właściwego miejsca w szyku. Jednolity ubiór barwy ochronnej nie miałby praktycznego zastosowania, ponieważ z powodu osiągów balistycznych ówczesnych karabinów walka toczyła się na bliskich odległościach i niezależnie od koloru munduru przeciwnicy byli doskonale widoczni. Uwagi te odnoszą się także do polskiego munduru wojskowego wykształconego w drugiej połowie XVIII wieku, którego tradycję kontynuowano w Legionach.

 

Legioniści na Santo Domingo, mal. January
Suchodolski. Poza sukiennymi polskimi
kurtkami żołnierze noszą lekkie luźne
płócienne spodnie, a zamiast rogatywek
słomiane kapelusze chroniące przed słońcem.
U jednego z legionistów widoczna
zawieszona u pasa manierka wykonana
być może z kokosa. Fot. Muzeum Narodowe w Warszawie Legioniści na Santo Domingo, mal. January Suchodolski. Poza sukiennymi polskimi kurtkami żołnierze noszą lekkie luźne płócienne spodnie, a zamiast rogatywek słomiane kapelusze chroniące przed słońcem. U jednego z legionistów widoczna zawieszona u pasa manierka wykonana być może z kokosa.
Fot. Muzeum Narodowe w Warszawie

 

Rogate czapki i krótkie kurtki

 

Oficer kompanii grenadierskiej (o czym świadczy gorejący granat na rogatywce) ze 114. półbrygady, mal. C. Hamilton Smith. Fot. Victoria and Albert Museum w Londynie Oficer kompanii grenadierskiej (o czym świadczy gorejący granat na rogatywce) ze 114. półbrygady, mal. C. Hamilton Smith.
Fot. Victoria and Albert Museum w Londynie

U schyłku Pierwszej Rzeczypospolitej w Wojsku Polskim niemal zupełnie zerwano z cudzoziemszczyzną. W czasach Sejmu Wielkiego żołnierzy wszystkich formacji i niemal każdego regimentu ubrano w uniform wywodzący się ze szlacheckich mundurów wojewódzkich. Elementem wyróżniającym były krótkie sukienne kurtki wraz z kamizelkami (najwcześniej przyjęte w jeździe) oraz rogate czapki noszone przez oficerów. Rodzaje broni i poszczególne pułki różniły się barwą i kolorowymi dodatkami. W takim umundurowaniu walczono w wojnie 1792 roku oraz podczas insurekcji kościuszkowskiej. Twórcy Legionów, wychowankowie szkoły rycerskiej i oficerowie przedrozbiorowej armii, sięgnęli po utrwalony już wzorzec, chcąc podkreślić narodowy charakter tworzonych na obczyźnie oddziałów. W styczniu 1797 roku gen. Jan Henryk Dąbrowski, popierany przez rząd francuski i wspomagany przez głównodowodzącego we Włoszech gen. Napoleona Bonapartego, podpisał z władzami Republiki Lombardzkiej konwencję o utworzeniu wojska polskiego. W umowie z Administracją Generalną Lombardii zapisano: Ubiór, znaki wojskowe i organizacja tego Korpusu zbliżać się będą, jak można najwięcej, do zwyczajów polskich.

Granatowe kurtki w poszczególnych batalionach obu legii otrzymały odmienne kolory wyłogów i wypustek. Generał Józef Wielhorski pisał: Naszym zadaniem było, dając każdemu batalionowi inny mundur (a nasi żołnierze znają się na nich) stworzyć z każdego batalionu zawiązek pułku dla Polski, dlatego mundury naszych batalionów są identyczne z mundurami pewnych pułków polskich; również zadajemy sobie trud, by oficerów i żołnierzy przydzielać do batalionów noszących mundury dawnych ich pułków. Rogatywki miały karmazynowe otoki i granatowe denka, dawnym zwyczajem w pręty na bawełnie przeszywanym. Spodnie, także granatowe, noszono do krótkich sztylp i trzewików.

Nieustanne walki i zmiany organizacyjne nie pozostawały bez wpływu na umundurowanie. W 1798 roku nastąpił proces unifikacji – usunięto barwne wyłogi, wprowadzając jednakowe dla wszystkich batalionów piechoty (w 1. legii karmazynowe, w 2. pąsowe). Odtąd wyróżnikiem miały być jedynie odmienne kolory otoków na rogatywkach i numery na guzikach. Burzliwe dzieje Legionów i liczne reorganizacje oznaczały nieustające zmiany w umundurowaniu, wciąż jednak o typowo polskim charakterze. Odnosi się to zwłaszcza do rogatywki, której fason uległ istotnej zmianie w 1799 roku. Granatowa czapka, z czarnym od tego momentu otokiem, stała się wyraźnie wyższa i dodano do niej – po raz pierwszy – skórzany daszek. Barwne dodatki, czyli kolorowe szwy, kordony oraz kity służyły identyfikacji danej formacji (grenadierzy, strzelcy, fizylierzy).

Prochownica wykonana z kokosa i ozdobiona
scenami z Nowego Testamentu. Pochodzi
z Muzeum Narodowego w Rapperswilu
i jest prawdopodobnie pamiątką po kampanii
na Antylach. Fot. Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie Prochownica wykonana z kokosa i ozdobiona scenami z Nowego Testamentu. Pochodzi z Muzeum Narodowego w Rapperswilu i jest prawdopodobnie pamiątką po kampanii na Antylach.
Fot. Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie

W przeddzień ekspedycji karaibskiej polskie oddziały wchodzące w skład Legii Włoskiej i Legii Naddunajskiej zostały gruntownie przebudowane w związku z ich przejściem na służbę Republiki Włoskiej i Królestwa Etrurii. Zmiany dotyczyły nie tylko organizacji (utworzenie półbrygad w miejsce legii), ale i umundurowania – wyłogi kurtek, dotąd karmazynowe, miały być żółte (słomkowe). Reformą nie zdążono objąć utworzonej w miejsce Legii Naddunajskiej 3. półbrygady (późniejsza 113.), której żołnierze popłynęli na San Domingo w starych mundurach. Ponieważ warunki panujące na wyspie były odmienne od europejskich, sukienne mundury zupełnie się nie sprawdzały w gorącym i wilgotnym klimacie. Wiosną 1802 roku pierwszy konsul we Francji, a niezależnie od niego gen. dyw. Victoire Emmanuel Leclerc (głównodowodzący na wyspie) wydali rozkazy wprowadzające do użytku specjalne sorty kolonialne. Zasadniczo miały one taki sam krój i barwę jak mundury sukienne, ale wykonywano je z lżejszych materiałów bawełnianych (podszywanych lnem), nankinowych i z kaszmiru. Taki ubiór był przewidziany także dla obu nowo tworzonych polskich półbrygad, chociaż Francuzi zalecali, aby dla oszczędności donaszano stare sorty, o czym wspominał w liście do siostry ppor. Jan Wójcikiewicz z 2. (114.) półbrygady: Mundur nowy polski jeszcze będziemy nosić, póki się nie zedrze – gdyż teraz Francuzami jesteśmy, to znowu za rok trzeba będzie mundur odmieniać, tylko że jak będziemy w krajach gorących to nie będzie potrzeba tych szarf, kordonów, galonów, feldcechów, pendentów srebrnych, gdyż tam w słomianych kapeluszach zapewne będzie się chodziło. W takich właśnie nakryciach głowy, używanych na wyspie m.in. przez plantatorów, przedstawił Polaków January Suchodolski na obrazie pt. Legiony w San Domingo. Ten wybitny batalista i żołnierz zarazem (karierę wojskową zaczynał w czasach Księstwa Warszawskiego) dość wiernie oddawał szczegóły mundurowe polskich formacji epoki napoleońskiej.

Karabiny skałkowe używane w Legionach Polskich;
u góry austriacki wz. 1784 kal. 18,3 mm, poniżej francuski AN IX kal. 17,5 mm. Fot. Zbiory Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie Karabiny skałkowe używane w Legionach Polskich; u góry austriacki wz. 1784 kal. 18,3 mm, poniżej francuski AN IX kal. 17,5 mm.
Fot. Zbiory Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie

 

 

Mundurowa pstrokacizna

 

Niemal każda kampania wojenna, zwłaszcza długotrwała i ciężka – a więc taka, jaką toczono na Karaibach – oznacza, że regulaminy ubiorcze tracą zastosowanie. Żołnierze zmuszeni do przystosowania się do skrajnych warunków pogodowych i terenowych muszą improwizować, zwłaszcza wobec szybkiego zużycia umundurowania i problemów z zaopatrzeniem. Jest oczywiste, że w toku walk polskie formacje szybko traciły jednolity wygląd, a ich ubiory stanowiły mieszankę francuskich i polskich (zarówno kontynentalnych sukiennych, jak i tropikalnych bawełnianych), a nawet elementów cywilnych. 113. półbrygada wyruszyła na San Domingo jako pierwsza – 17 maja 1802 roku. Jan Pachoński, najwybitniejszy badacz Legionów Polskich we Włoszech pisał: według regulaminu wojskowy wyjeżdżający do kolonii powinien dostać 2 koszule ciemnoniebieskie, parę spodni oraz kurtkę płócienną. Zamiast tych ostatnich wydawano najprawdopodobniej kamizelki z rękawami. Oficerów wyposażono do parady w kaźmirkowe [kaszmirowe – MM] białe spodnie. Żołnierze otrzymali ponadto lżejsze obuwie. Nowe sorty znajdowały się w pakach i dopiero podczas podróży miano nimi zastąpić dotychczasowe – sukienne. Major Jakub Filip Kierzkowski tak zapamiętał przybycie na San Domingo: O godzinie 10-tej przed południem zarzucono kotwice; cały ten dzień pozostaliśmy na statkach, odmieniono żołnierzom mundury, wszystko co sukiennego pozdejmowano, a płócienne spencery i pantalony na siebie pobraliśmy, oficerowie nankinowe wdziali. Pułkownik Piotr Bazyli Wierzbicki ze 114. półbrygady wspomina z kolei, że dla oficerów i żołnierzy [sprawiono] ubiory z kitlu drelichowego i kolorowe koszule, mundury zaś i broń w pakach przetransportowano na okręty.

Pachoński podkreśla mnogość elementów mundurowych stosowanych na wyspie oraz różnice w wyglądzie obu półbrygad (spowodowane odmienną genezą i innym terminem wyruszenia na San Domingo), ale liczba wariantów stroju mogła być większa niż cztery, które zaproponował. Wspomniane kitle, a więc płócienne kurtki używane do prac obozowych, koszarowych (stajennych, kuchennych etc.), były lekkie i noszono nie tylko podczas służby garnizonowej, ale także działań bojowych na wyspie. Wygodne i przewiewne było także francuskie ciemnoniebieskie umundurowanie kolonialne, przy czym stosowano je zapewne w rozmaitych konfiguracjach. Noszono także przepisowe czechczery, czyli płócienne białe spodnie używane w Europie w porze letniej. U oficerów, zawsze wyróżniających się wyglądem, popularne mogły być francuskie fraki i dwurożne kapelusze fasowane u francuskiej intendentury. Sukienne granatowe mundury obu półbrygad różniły się barwą: w 3. były to czerwone wyłogi ze złotymi dodatkami, w 2. natomiast żółte ze srebrnymi. Rogatywki były ozdobione granatowo-karmazynowo-białymi kokardami. Przywiązanie do polskiego munduru musiało być powszechne i to mimo jego oczywistej niewygody. Pachoński wspominał, że niektórzy chcieli co prawda nosić lekkie sorty kolonialne, ale większość wolała, nawet w upale, zachować sukienne kurtki i rogate czapki. Wydaje się, że przynajmniej w niektórych oddziałach noszono je do końca kampanii. Małachowski pisał, że po zajęciu jednej z redut i wzięciu do niewoli polskiego batalionu naszych oddali Anglikom, którzy ich zaraz ubrawszy w swoje mundury, kurtki polskie, i cały ich ubiór oddali Murzynom; w takim ubiorze przyszedł nam się prezentować jeden batalion murzyński. Najprawdopodobniej ten charakterystyczny, bo odmienny od francuskiego, ubiór był popularny u przeciwników.

 

Karabiny z wielu źródeł

 

Na przełomie XVIII i XIX wieku oraz w czasach konsulatu odbudowywano francuski przemysł zbrojeniowy, mocno zdezorganizowany w okresie rewolucji. Potrzeby były ogromne. Trwały nieustanne walki, szybko rozbudowywano stany liczebne armii. Trudno się więc dziwić, że francuskie kwatermistrzostwo traktowało obce jednostki po macoszemu, zmuszając organizatorów polskich legii do szukania innych źródeł zaopatrzenia. Od samego początku istotnym składnikiem ich arsenału były zdobyczne karabiny austriackie, o odmiennej konstrukcji i kalibrze od francuskich. Chociaż miały ulepszenia w postaci cylindrycznych stempli i stożkowych otworów zapałowych przyspieszających ładowanie (wz. 1784 kal. 18,3 mm), to uchodziły za gorsze od francuskich. Te ostatnie nigdy nie dotarły do legionistów w dostatecznej liczbie, dlatego przed wyruszeniem na San Domingo stan broni w polskich półbrygadach był zły. Z raportów i wspomnień wynika, że była ona rozmaitego kalibru (a więc różnego pochodzenia) i w znacznej mierze zupełnie zużyta. Dla 2. półbrygady zamówiono co prawda 1500 karabinów z królewskiej manufaktury w Brescii (wytwarzano tutaj broń wzoru francuskiego), ale nie dotarła ona na czas do Genui, miejsca zaokrętowania Polaków. Brakuje dokładnych wykazów, ale można założyć, że przynajmniej część karabinów była produkcji francuskiej. Nie były to z pewnością egzemplarze nowe.

Przedwojenny rysunek dokumentacyjny zachowanej w zbiorach Muzeum Wojska Polskiego
chorągwi 5. batalionu Legii Włoskiej. Na San Domingo znak bojowy towarzyszył żołnierzom
2. batalionu 114. półbrygady. Fot. Zbiory Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie Przedwojenny rysunek dokumentacyjny zachowanej w zbiorach Muzeum Wojska Polskiego chorągwi 5. batalionu Legii Włoskiej. Na San Domingo znak bojowy towarzyszył żołnierzom 2. batalionu 114. półbrygady.
Fot. Zbiory Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie

Francję uznaje się za ojczyznę broni regulaminowej – produkowanej według ścisłych, zatwierdzonych wymagań taktyczno-technicznych. Karabin piechoty wz. 1717 opracowano na podstawie wytycznych sformułowanych przez członków królewskiej Rady Wojennej. Były one jednak na tyle mało precyzyjne, iż w połączeniu z brakiem egzemplarzy wzorcowych oraz zcentralizowanego systemu kontroli okazało się, że karabiny pochodzące z trzech państwowych (królewskich) manufaktur zbrojeniowych – Maubeuge, Charleville i Saint Étienne – różniły się detalami i wymiarami. W kolejnych dekadach wprowadzono wiele zmian, których celem było zwiększenie wygody użytkowania, poprawienie jakości oraz uproszczenie procesu technologicznego. Charakterystyki karabinów skałkowych wyraźnie się poprawiły. Większość ulepszeń stanowiła wypadkową doświadczeń zebranych podczas służby garnizonowej i kampanii wojennych. Ukoronowaniem wieloletnich doświadczeń i systematycznych udoskonaleń w konstrukcji broni strzeleckiej piechoty liniowej był karabin wz. 1777. Przyjęcie go do uzbrojenia stanowiło element gruntownej reformy uzbrojenia związanej z Jeanem Baptiste’em Vaquettem de Gribeauvalem (1715–1789), od 1776 roku Generalnym Inspektorem Artylerii. Choć zapamiętano mu przede wszystkim modernizację sprzętu artyleryjskiego, to wdrożone przez Gribeauvala nowatorskie metody produkcji oparte na selekcji surowca, ścisłym nadzorze procesu fabrykacji oraz kontroli jakości gotowych produktów, a nade wszystko niespotykana wcześniej standaryzacja podzespołów umożliwiły wytwarzanie dobrej jakościowo i jednolitej broni na niespotykaną dotychczas skalę.

 

Francuska „trzy siódemka”

 

Karabin wz. 1777 miał kaliber 17,5 mm, długość ok. 152 cm (lufa 113–114 cm) i masę 4,5–4,7 kg. Zastosowano w nim po raz pierwszy mosiężną panewkę zamiast stalowej, jej tylna krawędź była wyraźnie pochylona do przodu, co ułatwiało podsypywanie prochu żołnierzom z tylnych szeregów trzymających karabiny pod kątem – skierowane lufą ku górze. Z lewej strony kolby pojawiło się wgłębienie policzkowe, ułatwiające złożenie do strzału i celowanie. Podobnie jak w poprzednich wzorach, lufę z drewnianym łożem łączono za pomocą bączków (stalowych pierścieni), a zamek posiadał wzmocniony, a więc mniej łamliwy kurek. Do karabinu stosowano mierzący 44,5 cm bagnet tulejowy wyposażony w bardzo praktyczny sposób blokady. Poprzez obrót ruchomego pierścienia osadzonego na tulei uzyskiwano pewne i bezpieczne połączenie karabinu z bagnetem. Szacuje się, że do czasów Konsulatu wyprodukowano 600 tys. karabinów piechoty wz. 1777, nie licząc pozostałej broni strzeleckiej, sukcesywnie wprowadzanej w ramach systemu z roku 1777 (karabiny dragoński, artyleryjski, dla piechoty morskiej, karabinki kawaleryjski i huzarski).

System opracowany przez Gribeauvala był ogólnie akceptowany i nie wymagał gruntownych zmian w epoce napoleońskiej. W przypadku karabinu wz. 1777 były one w istocie marginalne. Nowy karabin nazwany Fusil Modele 1777 Corrigé An IX, czyli karabin wz. 1777 [poprawiony w] IX roku (dziewiątym roku rewolucji – 1800 rok) wielu uważa za najdoskonalszy karabin epoki. Tę broń kopiowano w wielu innych państwach (Prusy, Austria, Rosja), co musi świadczyć na jej korzyść, natomiast podkreślane gdzieniegdzie wady (związane z niezawodnością karabinu i żywotnością podzespołów) odzwierciedlają stan ówczesnej technologii i dotyczą broni skałkowej w ogóle. Teoretycznie żywotność lufy sięgała 25 tys. strzałów przy pełnym ładunku, ale często pękała ona po zaledwie 4–5 tys. Orzech oraz dźwignię spustową należało wymienić po 12 tys. strzałów, a krzesiwo po 1300. Skałka wystarczała na 30. Ocenia się, że niewypały zdarzały się raz na 20 wystrzałów. Nie ma wątpliwości, że przy masowo produkowanej broni parametrów tych nie dałoby się w owym czasie znacząco polepszyć, dlatego karabin z roku IX należy uznać za co najmniej dobry. Wydaje się, że Polacy na San Domingo używali obu wzorów karabinów, tzn. 1777 i jego wersji poprawionej w czasach Konsulatu.

 

Manierka i chorągiew

 

Jak wspomniano, do dziś dotrwało bardzo niewiele pamiątek związanych z Legionami Polskimi. Te nieliczne zachowane w muzeach mają nieocenioną wartość historyczną. Należy do nich chorągiew batalionowa, którą Polacy mieli podczas tragicznej kampanii na San Domingo. Uszyta pod koniec XVIII wieku dla 5. batalionu Legii Włoskiej, po jej reorganizacji stała się znakiem bojowym drugiego batalionu 2. (114) półbrygady polskiej. Wraz z dwoma innymi chorągwiami batalionowymi została ocalona przez niedobitków, którzy ratowali się ucieczką na Kubę. Potem trafiła do Europy. Trzy inne znaki bojowe z kampanii na Antylach przekazał gen. Dąbrowskiemu powracający z San Domingo Kazimierz Małachowski, p.o. szefa 114 półbrygady. Jak widać, pomimo hekatomby ofiar i zagłady obu polskich półbrygad, wszystkie znaki bojowe zdołano ocalić. Ich dalsze losy były nie mniej burzliwe, część zagarnęli Rosjanie po 1831 roku. Opisywany sztandar 2. batalionu jako jedyny z posiadanych przez legionistów na San Domingo powrócił do kraju w dwudziestoleciu międzywojennym w wyniku postanowień traktatu ryskiego. Płat wyobrażający galijskiego orła, z nazwą polskiej jednostki i w granatowo-karmazynowo-białych barwach zachował się w złym stanie. Przetrwał jednak szczęśliwie zawieruchę drugiej wojny światowej, stając się najcenniejszą pamiątką z tamtej wyprawy. Znajduje się w zbiorach Muzeum Wojska Polskiego. Inną przechowywaną tutaj pamiątką, najpewniej także związaną z walkami na San Domingo, jest prochownica wykonana z orzecha kokosowego i misternie zdobiona scenami z męki Chrystusa. Do Warszawy trafiła w 1929 roku z Muzeum Narodowego w Rapperswilu. Co ciekawe, identyczne zawieszone u pasa prochownice mają żołnierze przedstawieni na obrazie Suchodolskiego. Można założyć, że tego rodzaju „sztuka okopowa” była powszechnym zjawiskiem podczas kampanii karaibskiej.

 

Autor: MICHAŁ MACKIEWICZ, historyk wojskowości, bronioznawca, pracuje w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie

 

 

Dofinansowano w ramach programu
"Patriotyzm Jutra 2022"