Archipelag gułag.
Z dziejów kolonialnej przemocy na Karaibach


W epoce, w której, jak to ujął historyk Seymour Drescher, osobliwą instytucją była wolność, a nie niewolnictwo, na francuskich Antylach wykształcił się system plantacji generujący zyski wyjątkowe w skali globu. Jego narodziny i ewolucja stały się emblematyczne dla czasów nowożytnych.

Wywóz afrykańskich niewolników rozpoczął się w czasach, gdy za najznamienitszego protektora podróżników uchodził książę Henryk Żeglarz. Pod patronatem ambitnego syna króla Portugalii Jana I Dobrego i Filipy Lancaster do Afryki Zachodniej wyruszyło wiele wypraw o charakterze odkrywczym. Głównym celem Europejczyków było włączenie się do eksportu złota z Sudanu Zachodniego. Podczas jednej z takich wypraw portugalski szlachcic Antão Gonçalves w 1441 roku schwytał dwójkę Afrykanów, kobietę i mężczyznę, po czym przewiózł ich do Lizbony w charakterze ciekawostki, eksploratorskiego trofeum.

Francuska mapa Hispanioli (Santo Domingo) Nicolasa de Fer Francuska mapa Hispanioli (Santo Domingo) Nicolasa de Fer.
Fot. Wikimedia Commons

 

Cztery lata później na niewielkiej wyspie Arkin, obecnie stanowiącej terytorium Mauretanii, Portugalczycy wznieśli twierdzę. Miała ona służyć nabywaniu towarów przewożonych z Afryki: złota oraz niewolników. Jak zapisał w swej relacji Alvise de Ca’da Mosto, Włoch na służbie infanta Portugalii: Mieszkańcy [Arkin] mają swoich faktorów i to oni właśnie handlują z przybywającymi na wybrzeżu Arabami, sprzedając im sukno, tkaniny, srebra, alchizeli [płaszcze], [...] a przede wszystkim pszenicę, ponieważ tamci są wiecznie głodni. W zamian za te towary dostają czarnych niewolników, których Arabowie sprowadzają z ziemi Murzynów, oraz czyste złoto. [...] Sprzedają jednego konia za dziesięciu do piętnastu niewolników, zależnie od jego wartości.

 

Nienawiść, wzgarda, litość i protekcjonizm

Europejczycy szybko pojęli, że zyski z handlu żywym towarem przewyższają inne. Wynikało to z kilku powodów, m.in. wzrostu kosztów siły roboczej w Europie, wyniszczonej przez epidemię dżumy. Pod koniec XV wieku z Afryki wywożono ok. 40 tys. osób rocznie. Trafiały one na plantacje trzciny cukrowej ulokowane w południowej Hiszpanii, Portugalii oraz na Maderze i Wyspach Kanaryjskich. Wkrótce ten proceder zyskał sankcję teologiczno-moralną. W wydanej w 1452 roku bulli Dum Diversas papież Mikołaj V napisał: Wasza Królewska Mość [król Portugalii Alfons V, z powodu zaangażowania w podbój Czarnego Lądu zwany Afrykańczykiem], w najświętszym zamiarze, poprzez naszą apostolską władzę wyrażoną w tym akcie, udzielamy ci pełną i swobodną moc inwazji, podboju, walki, ujarzmiania Saracenów, pogan i innych niewiernych oraz innych wrogów Chrystusa, [...] a także kiełznania tych osób w wieczystą niewolę; ich królestwa, księstwa, pałace oraz inne dobra możesz przejmować na własność swoją i swoich następców, królów Portugalii. [...] dla chwały Bożego imienia i wywyższenia wiary tudzież dla zbawienia swojej duszy.

Handel niewolnikami, mal. John Raphael Smith. Fot. Wikimedia Commons Handel niewolnikami, mal. John Raphael Smith.
Fot. Wikimedia Commons

 

Pośrednikami w obrocie żywym towarem byli mieszkańcy Afryki: Maurowie oraz ludy osiadłe na wybrzeżu. W tych kulturach niewolnictwo nie było niczym nowym, status niewolników w Afryce odpowiadał jednak pozycji europejskich chłopów. Dopiero aktywność kupców brytyjskich, francuskich, hiszpańskich i holenderskich, łamiących monopol portugalski, całkowicie przeobraziła skalę i charakter handlu ludźmi na Czarnym Lądzie, wpływając na przemiany afrykańskich organizmów państwowych, a także, w wymiarze psychospołecznym, oddziałując na brutalizację postaw wobec cierpienia. Jak pisał antropolog Przemysław Wielgosz w Grze w rasy: Elity polityczne i ekonomiczne królestw Dahomeju, Wolof, Aszanti, Sengambii, Ojo czy Bambary bogaciły się na tym procederze tak samo jak kupcy z [...] Bordeaux.

Tłem dla tego procesu była intensywna eksploatacja nowo odkrytych ziem amerykańskich, wydobycie srebra, rozwój upraw kawy, tytoniu, trzciny cukrowej, bawełny i innych roślin. Najpierw do pracy próbowano wykorzystać Indian oraz najuboższych migrantów ze Starego Świata. Rdzenni mieszkańcy, wyniszczani przez choroby przywiezione z Europy, okazali się jednak mało wydajni. Jak pisał kastylijski kronikarz Antonio de Herrera y Tordesillas, praca jednego Afrykanina równała się pracy czterech tubylców. W XVI wieku wśród Europejczyków ugruntowało się przeświadczenie, że jedynie czarnoskórzy nadają się do wykonywania ciężkiej pracy na plantacjach i w kopalniach. Jak pisał Howard Zinn w Ludowej historii Stanów Zjednoczonych: Niewolnictwo szybko stało się powszechne w Nowym Świecie, a relacje między białymi i czarnymi zaczęła określać zależność pan – niewolnik. Wraz z niewolnictwem rozwinęło się u białych szczególne uczucie związane ze stosunkiem do innej rasy – łączące nienawiść, wzgardę, litość i protekcjonalizm.

 

Handel trójkątny

Jednym z głównych czynników sprzyjających rewolucji gospodarczej w Europie było zaangażowanie mieszkańców tego kontynentu w tzw. handel trójkątny. Wierzchołkami wielokąta były Europa, Afryka i Ameryka. Z Europy do Afryki przywożono tanie materiały przetworzone: narzędzia, broń, ozdoby i alkohol. Te produkty często stanowiły przedmioty zbytku, Afryka tak naprawdę nigdy nie była zależna od importu tych dóbr. Wymieniano je na niewolników, których transportowano do Ameryki i sprzedawano ze znacznym zyskiem. W historiografii zjawisko to bywa nazywane przeprawą środkową (Middle Passage). Z kolei z Ameryki do Europy eksportowano kruszec, bawełnę, tytoń i cukier. Półprodukty trafiały do manufaktur i fabryk. Wytwarzano z nich dobra sprzedawane w Europie.

Wartość handlu atlantyckiego systematycznie rosła. W połowie XVI wieku, kiedy kluczowym kierunkiem dla Europy nadal był wschód (Chiny, Indie, kraje arabskie), wartość wymiany wynosiła 1,3 mln funtów rocznie; w latach 1761–1780 wzrosła do 57,7 mln, a w połowie XIX wieku do 231 mln. Warto przy tym zaznaczyć, że rozmiary handlu produktami przywożonymi zza Atlantyku były dziesięciokrotne większe niż rozmiary handlu żywym towarem, ale to właśnie niewolnicy afrykańscy je wytwarzali. To jednak nie zmieniło stosunku do kwestii zniewolenia w baroku i oświeceniu – myśliciele tacy jak Monteskiusz, owszem, potępiali niewolnictwo, ale tylko na jednym, europejskim, wierzchołku atlantyckiego trójkąta. Usprawiedliwiali je w przypadku dwóch pozostałych. Wolter pisał wprost: Afrykanie są przedstawicielami innego gatunku, którego kulturowym przeznaczeniem jest niewolnictwo.

Handel trójkątny, trwający do zniesienia niewolnictwa (lata 1794 i 1848 przez Francję, 1807–1834 przez Wielką Brytanię), pogłębił dysproporcje rozwojowe między kontynentami. W Europie stał się katalizatorem rewolucji przemysłowej. „Taśmociąg śmierci”, jak czasem się go określa, przyczynił się do wyludnienia i zapaści politycznej Afryki, a także wykształcił monokultury surowcowe, do dzisiaj widoczne na globalnym Południu.

Wraz z rozwojem technik żeglarskich rosła częstotliwość transatlantyckich wypraw. Te ekspedycje stawały się coraz bardziej modne wśród Europejczyków żądnych awansu społeczno-finansowego. Jak pisał Adam Hochschild w książce Pogrzebać kajdany: Podróż na statku niewolniczym oznaczała bycie przedsiębiorcą. [...] Handel niewolnikami obiecywał bogactwo, niezależność, a także dreszcz emocji. [...] Dla młodych podróżujących po świecie [...] był tym, czym w następnym stuleciu miała się stać gorączka złota. [...] Dochody z gospodarki niewolniczej były sposobem na zdobycie szacunku.

W XVII i XVIII stuleciu Afrykę Zachodnią odwiedziło ok. 300 tys. żeglarzy zaangażowanych w niewolniczy proceder. Miliony Europejczyków okazały się jego pośrednimi beneficjentami.

Kierunek: Karaiby

Transport niewolników odbywał się w nieludzkich warunkach. „Pogańskich dzikusów” chwytano w interiorze, zakuwano w łańcuchy i zmuszano do wędrówki w stronę wybrzeża. Krnąbrnych batożono. W swoistych marszach śmierci ginęło 30–40 proc. tubylców, co powodowało znaczny wzrost cen niewolników – na wybrzeżu kosztowali pięć razy więcej niż w miejscu uprowadzenia. Pochwyconych przetrzymywano następnie w faktoriach i fortach. Zamykano ich, niczym dzikie zwierzęta, w metalowych klatkach. Tego etapu nie przeżywało co najmniej 5 proc. Afrykanów. Europejscy handlarze często nie mieli pojęcia, skąd pochodziły ich ofiary, jakie było ich wyznanie. Już w tym czasie rodziny były rozbijane, obok siebie przebywali przedstawiciele odmiennych grup etnicznych. Łączył ich wypalony na ciele symbol kompanii kupieckiej, której własnością się stawali.

Prawdziwa katorga zaczynała się, gdy niewolników upychano do łodzi i przewożono na statki. Miały one ok. 20 m długości i 6 m szerokości. Na każdym z nich jednorazowo transportowano 350–600 osób, na jednego człowieka statystycznie przypadało 0,4 mkw. Ludzie podróżowali unieruchomieni, ściśnięci, w odchodach i wymiocinach. Opisy warunków panujących w ładowniach zawierają niektóre wspomnienia marynarzy: te nieszczęsne istoty nie mogły się obrócić nawet na bok, bo wysokość tych pomieszczeń była mniejsza od szerokości ich ramion; byli oni zwykle przykuci do pokładów za szyję i nogi. W takim miejscu poczucie nieszczęścia jest tak przemożne, a duchota tak wielka, że Murzyni dostają szału.

Droga przez Atlantyk zajmowała średnio dwa miesiące. Niepokornych torturowano, wyrzucano za burtę, kobiety gwałcono. Bywało, że jeden zdesperowany niewolnik zabijał drugiego, by mieć więcej powietrza dla siebie. Część Afrykanów próbowało odebrać sobie życie – najwyższy wskaźnik samobójstw był wśród pojmanych w Afryce Zachodniej, zwłaszcza ładowanych na statki w portach Zatoki Gwinejskiej. Antropolodzy tłumaczą to systemem wierzeń lokalnych, przekonaniem, że odebranie sobie życia pozwalało na symboliczny powrót do ojczyzny.

Na statkach dochodziło także do buntów, statystycznie podczas co dziesiątej podróży, na ogół blisko wybrzeży Afryki. Najczęściej buntowali się uprowadzeni z Senegambii i Złotego Wybrzeża, a zatem z terenów, gdzie najsilniej pielęgnowano tradycje honoru wojennego. Formą oporu była np. odmowa przyjmowania pokarmów – handlarze, których dochody zależały od liczby zdrowych niewolników, krnąbrnych chłostali, przypalali żarzącym się węglem, wylewali na nich roztopiony ołów, wybijali zęby, by wlać papkę do gardła. Tylko nieliczne bunty zakończyły się sukcesem Afrykanów – uprowadzeniem statku i powrotem do ojczyzny. Śmierć podczas pokładowych rebelii poniosło minimum 6 tys. osób – zginęły w walce albo został stracone po buncie.

Szacuje się, że w trakcie przeprawy środkowej umierało 7–20 proc. niewolników. Statki niewolnicze, co warto dodać, były nie tylko pływającymi trumnami, ale także laboratoriami. Dawały lekarzom możliwość obserwowania przebiegu dezynterii, ospy prawdziwej i szkorbutu w warunkach bliskich kwarantannie. Medycy okrętowi skrzętnie odnotowywali swoje obserwacje. Część komentatorów porównuje ich działalność do pracy lekarzy w obozach koncentracyjnych.

W 1502 roku pierwsze transporty niewolników dopłynęły na hiszpańską Hispaniolę. 11 lat później pierwsi niewolnicy dotarli na Kubę, w 1518 roku na Jamajkę, zaś w 1526 roku do Hondurasu, Gwatemali oraz na terytorium przyszłych Stanów Zjednoczonych. W latach 1519–1867 najwięcej niewolników przewieziono do Brazylii (ok. 38 proc.), na Małe Antyle (17 proc.), Haiti (9 proc.), Jamajkę (8 proc.) i Kubę (7 proc.).

Na Karaibach niewolników selekcjonowano i sprzedawano na okolicznych targach. Zmieniano ich imiona, co stanowiło kolejny rytuał upokorzenia. Najwyższe ceny osiągali mężczyźni w sile wieku – z reguły kosztowali o 20–30 proc. więcej niż kobiety. Zakup tych ostatnich był inwestycją opłacalną w dłuższym terminie, bowiem urodzone przez nich dzieci powiększały siłę roboczą właściciela. Wielu niewolników sprzedawano dalej – wywożono ich na kontynent amerykański.

Według współczesnych szacunków na skutek atlantyckiego handlu niewolnikami Afryka utraciła ok. 50 mln ludzi. Na przeszło dwa stulecia przyrost naturalny w zachodniej części kontynentu zatrzymał się. Około 1700 roku w orbicie handlu żywym towarem znajdowała się połowa populacji Afryki Subsaharyjskiej. Łącznie do obu Ameryk dotarło 12–15 mln Afrykanów. 3 proc. z nich przewieziono w XVI, 16 proc. w XVII, ok. 50 proc. w XVIII, zaś nieco ponad 28 proc. w XIX stuleciu. Najwyższe natężenie handlu miało miejsce w latach 1776–1800, kiedy z Afryki wywieziono prawie 2 mln ludzi. Drenaż demograficzny objął przede wszystkim Kotlinę Konga i Angolę (ok. 40 proc.), kraje znad Zatoki Beninu (ok. 20 proc.), Biafry (ok. 15 proc.) i Złotego Wybrzeża (ok. 10 proc.).

Czarni niewolnicy na plantacji trzciny cukrowej. Cukier był głównym
towarem wywożonym z Haiti, pod koniec XVIII wieku we francuskiej
części wyspy funkcjonowało prawie 800 plantacji trzciny cukrowe. Fot. Wikimedia Commons Czarni niewolnicy na plantacji trzciny cukrowej. Cukier był głównym towarem wywożonym z Haiti, pod koniec XVIII wieku we francuskiej części wyspy funkcjonowało prawie 800 plantacji trzciny cukrowe.
Fot. Wikimedia Commons

 

Perła Antyli

Spektakularny sukces gospodarczy w związku z rozwojem gospodarki plantacyjnej i handlu niewolnikami odnotowały Antyle. Pierwszymi Europejczykami, którzy tam dotarli, byli Hiszpanie. Centrum ich władzy stanowiła Kuba, największa wyspa archipelagu. O wpływy na drugiej co do wielkości wyspie, nazwanej przez Kolumba w 1492 roku Hispaniolą, rywalizowali Hiszpanie, Francuzi, Brytyjczycy i Holendrzy. Do orędowników rozwijania francuskiej kolonizacji na Antylach należeli m.in. Armand Richelieu oraz Jean Baptiste Colbert.

Interesy Francji nieformalnie reprezentowali flibustierzy – byli żołnierze, myśliwi, zbiegowie, osiedlający się na Wielkich Antylach i uprawiający antyhiszpańskie piractwo. Ich centrami były m.in. francuska wyspa Saint Kitts oraz Tortuga położona u północnych wybrzeży Haiti. Postacie takie jak François l’Olonnais stały się inspiracją wielu filmów i powieści o barwnych losach karaibskich korsarzy.

Formalne przejęcie przez Paryż rządów na Hispanioli (określanej już wówczas od nazwy największej osady, po hiszpańsku Santo Domingo, po francusku Saint-Domingue – Święta Niedziela) nastąpiło w 1697 roku na mocy traktatu z Rijswijk kończącego wojnę Francji z Ligą Augsburską. Urodzajne zachodnie połacie wyspy, obszar o powierzchni ok. 28 tys. km kw., przeszły we władanie Ludwika XIV. Dzisiaj to terytorium nazywa się Haiti (nazwa w języku autochtonów to Ayiti, Haiti oznacza Kraj Górzysty), wschodnią część wyspy zajmuje Republika Dominikańska.

Zdobycie jednej trzeciej Hispanioli uznano za znaczny sukces dyplomacji Króla Słońce. Nazywano ją perłą kolonii francuskich. Jak to poetycko ujął historyk Adam Skałkowski w pracy Polacy na San Domingo 1802–1809: Jeden tylko z ongi zdobytych najpierwszej próby kamień drogocenny błyszczał jeszcze w starożytnej koronie. Świetności tej przydawały jej niezmierne bogactwa.

Na wyspę napłynęły kolejne fale kolonistów z Francji. Z 5500 statków zbudowanych w stoczniach francuskich do podróży dalekomorskich do Antyli płynęło blisko 700, z czego ponad 500 zawijało do portów w Cap-Français (stolica kolonii do 1751 roku, obecnie Cap-Haïtien) i Port-au-Prince (stolica kolonii w momencie wybuchu rewolucji francuskiej). Europejskim wierzchołkiem francuskiego handlu trójkątnego były Nantes i Bordeaux.

Według spisu z 1687 roku na Saint-Domingue mieszkało 8 tys. osób. Ludność francuskich Antyli sięgała 50 tys. osób, z czego blisko 19 tys. stanowili biali, 27 tys. czarni niewolnicy, około 1,5 tys. wyzwoleni Afrykanie i Mulaci. Przez zaledwie półtorej dekady dysproporcje te gwałtownie się pogłębiły: czarnych niewolników przybyło 17 tys., białych kolonistów zaledwie 3 tys.

„Fabryki rolne”

Robin Blackburn w pracy The Making of New World Slavery: From the Baroque to the Modern 1492–1800 przekonuje, że wyraz plant, oznaczający fabrykę, wywodzi się od plantation, nazwy niewolniczej plantacji na Karaibach. Badacz akcentuje fundamentalne znaczenie rozwoju systemu plantacji na Antylach, stworzenia unikalnego podziału pracy i systemu siły roboczej, który wykorzystywano później w zachodnioeuropejskich fabrykach. Z tymi tezami zgadza się większość historyków – niektórzy, np. Karl Polanyi w książce Dahomey and the Slave Trade, stwierdzają wprost: krystalizacja systemu plantacji niewolniczych na Karaibach była dla rozwoju Europy równie ważnym wydarzeniem jak wynalezienie maszyny parowej przez Jamesa Watta.

Głównym dobrem wywożonym z wyspy był cukier. Uprawę trzciny cukrowej w koloniach francuskich zainicjował już w 1640 roku Jean Aubert, ówczesny rządca Antyli. Złotym wiekiem dla eksportu były lata 1763–1791. Według oficjalnych danych z końca XVIII wieku we francuskim Haiti funkcjonowało blisko 800 plantacji trzciny cukrowej, ponad 3 tys. plantacji kawy, 3150 indygo, ok. 850 bawełny, ponad 50 kakao. W 1789 roku produkowano blisko 150 mln funtów cukru, 75 mln funtów kawy, 7 mln funtów bawełny, blisko milion funtów indygo. Na wyspie działało także 178 wytwórni rumu. Saint-Domingue dostarczała do Francji i Wielkiej Brytanii 60 proc. światowej produkcji kawy i 40 proc. światowej produkcji cukru. Przyjmuje się, że zbiory przynosiły koloniście (lub właścicielowi plantacji, który często mieszkał na stałe w Europie) 10–15 proc. czystego zysku rocznie, co było dochodem większym niż na Antylach brytyjskich. Cukier z Saint-Domingue uchodził także za smaczniejszy niż jamajski, a to dlatego, że gleby we francuskiej kolonii były bardziej urodzajne niz te w kolonii brytyjskiej, zwłaszcza w Plaine du Nord – na terenach nadbrzeżnych na północy wyspy.

Współcześni historycy zrekonstruowali model gospodarstwa plantacyjnego na Antylach. Około 10 proc. obszaru zajmowały murowany dwór z zabudowaniami gospodarczymi, młyn cukrowniczy, cukrownia, warsztaty kowalskie, ciesielskie. 5 proc. przeznaczano na pomieszczenia niewolników – były to drewniane chaty, które otaczały niewielkie poletka. 10 proc. obejmowały bananiarnie i warzywniki, po ok. 5 proc. zajmowały łąki dla wypasu bydła i drogi. Dwie trzecie powierzchni gospodarstwa stanowiła właściwa plantacja, określana powszechnie mianem ogrodu (jardin) – pola trzciny cukrowej, kawowca, bawełny, indygowca.

Gospodarka plantacyjna była niezwykle ekstensywna, koloniści nie dbali o nawożenie ziemi. Jedynym projektem zrealizowanym z sukcesem była przeprowadzona na dość szeroką skalę irygacja znacznych obszarów wyspy w latach trzydziestych XVIII wieku. Karczowano dżunglę i instalowano tam nowe poletka. Nie inwestowano w park narzędziowy – częściej niż pługa używano motyki. Trwałość systemu, podatnego na załamania klimatyczne, zaburzenia polityczno-gospodarcze, giełdowe koniunktury cen surowców, była uzależniona od napływu świeżej siły roboczej.

Spirala kolonialnej przemocy

Źródłem prosperity antylskiej kolonii był rozwinięty przez Francuzów system plantacyjny oparty na przemocy i rasizmie. Rezerwuar siły roboczej po wyniszczeniu ludów autochtonicznych (indiens sauvages): Karaibów oraz Arawaków, zasilali sprowadzani z Afryki czarnoskórzy niewolnicy. Między 1701 a 1810 rokiem do francuskich Indii Zachodnich przywieziono prawie 1,35 mln Afrykanów (dla porównania w tym samym czasie do Ameryki Północnej trafiło ok. 350 tys. niewolników, a do brytyjskich Indii Zachodnich 1,4 mln). Jedna piąta Afrykanów była niepełnoletnia. 8–11-letni Afrykanin kosztował ok. 1200 franków, 12–16-letni 1600–2800, 18–20-letni 2400. Afrykanie z dziećmi lub osoby po 30. roku życia byli sprzedawani tanio jako mało wydajni w sensie produkcyjnym. W XVIII wieku cena sprzedaży niewolników na Karaibach wzrosła o 150 proc., a zysk zachodnioafrykańskich pośredników zwiększył się z 25 do 50 proc. Koszt zakupu amortyzował się w ciągu dziesięciu lat (zakładając, że niewolnik przeżył plantacyjną harówkę).

W większych, kilkusethektarowych, gospodarstwach pracowało średnio 150–200 niewolników, w średnich 120–150 osób, w najmniejszych, których areał nie przekraczał kilkudziesięciu hektarów 40–50 osób. Część niewolników zajmowała się rzemiosłem, służyła w dworach.

Nowo przybyłym Afrykanom, urodzonym w różnych stronach kontynentu, mówiącym odmiennymi językami, wierzącym w innych bogów – na co zwrócił uwagę Ira Berlin w pracy Pokolenia w niewoli – trudno było zakładać rodziny, nie mówiąc o tworzeniu lineaży [wspólnot obejmujących zarówno żywych, jak i zmarłych potomków danego przodka], które w tak wielkim stopniu kształtowały ich życie w Afryce. Nieprzypadkowo to właśnie na Haiti podtrzymywano mający zachodnioafrykańskie korzenie i zwalczany przez kolonistów mit o zombi, czyli o żywym trupie, człowieku, któremu skradziono umysł i duszę, pozostawiając jedynie zdolność do pracowania.

 

Panowie życia i śmierci

W drugiej połowie XVIII wieku status niewolników pogorszył się. Wynikało to przede wszystkim z intensyfikacji gospodarki plantacyjnej. Regulacje takie jak Code Noir, francuski kodeks z 1685 roku określający formę francuskiego niewolnictwa, de iure miały na celu uporządkowanie kwestii niewolniczych we francuskich koloniach obszaru Morza Karaibskiego, de facto koncentrowały się na zwiększeniu produktywności i rentowności plantacji należących do francuskich właścicieli. Kodeksy tego rodzaju, oświeceniowe w formie, stanowiły emanację centralistycznej i absolutystycznej polityki kolonialnej Burbonów. Ich celem nigdy nie była poprawa losu niewolników. Afrykanie stali się ruchomą własnością francuskich właścicieli, którzy mogli legalnie nimi handlować (z „humanitarnym” zastrzeżeniem nierozdzielania matek i dzieci), wymierzać kary cielesne (karę śmierci lub obcięcia członków musieli uzasadniać w sądzie, zasada ta nie obejmowała zbiegów z plantacji). Niewolnicy nie mogli się gromadzić, nosić jakiejkolwiek broni. Ich śluby mogły być dokonywane tylko w obecności księdza. Większość tych i innych przepisów, miejscami zaskakujących szczegółowością, pozostawała jednak martwą literą. Panami życia i śmierci pozostawali lokalni plantatorzy.

Nieludzkie warunki dożywotniej pracy, wykonywanie monotonnych i żmudnych zajęć po 12–14 godzin na dobę, kary cielesne, gwałty, tortury, brak snu, coraz to nowe choroby oraz anomia społeczna stały się przyczyną niskiej płodności, licznych prób samobójczych i wysokiej śmiertelności (na karaibskich plantacjach co roku umierało przeciętnie 2–4 proc. niewolników, wiele było także samobójstw). To jednak tylko zwiększało zapotrzebowanie na nowe transporty niewolników. Wyspy Karaibskie stały się obozem pracy przymusowej i grobem dla setek tysięcy Afrykanów.

Spirala kolonialnego okrucieństwa nakręcała się błyskawicznie. Coraz częściej dochodziło do buntów, które krwawo tłumiono (np. rebelia François Mackandala w latach 1751–1757). Fantazja lokalnych zarządców (gérant) przypominała sadyzm kapitanów statków niewolniczych. Na plantacjach instalowano wiszące klatki, do których trafiali krnąbrni Afrykanie. Nierokujących poprawy lub uciekinierów zakopywano żywcem, palono na stosie lub rzucano na pożarcie specjalnie w tym celu tresowanym psom.

Afrykanie i Mulaci uciekali w trudno dostępne tereny wyspy. Zakładali własne wioski. Tworzyli tzw. bandy (marrons), organizowali napady na plantacje i akcje sabotażowe. Byli coraz bardziej zdesperowani, śmielej żądali zmian. Do podobnych sytuacji dochodziło wówczas na Jamajce i w trzech Gujanach (brytyjskiej, francuskiej i holenderskiej) – funkcjonowały tam wielkie osady uciekinierów. Czekano, jak to określili Guillaume Raynal oraz Denis Diderot w Histoire des deux Indes, na czarnego Spartakusa.

Syndrom oblężonej twierdzy

Napięcia społeczne były także silnie odczuwalne wśród białej mniejszości, liczącej przed wybuchem rewolucji francuskiej ok. 40 tys. osób, ale mocno podzielonej i coraz bardziej polaryzującej się ekonomicznie. Do konfliktów dochodziło między tzw. grands blancs, arystokracją mieszkającą na północy wyspy (potomkowie flibustierów oraz migrujący z Europy szlachcice), a petits blancs, biedniejszymi plantatorami i rzemieślnikami z południa, oraz gens de couleur libres (Mulatami) i affranchis (nielicznymi wyzwoleńcami) – populacja tych dwóch ostatnich grup liczyła ok. 28 tys. osób. Czarnoskórych niewolników było wówczas na wyspie ok. 530 tys. Zagrożeni deklasacją biali posiadacze ziemscy w 1758 roku zaczęli wprowadzać drakońskie przepisy ograniczające uprawnienia innych warstw ludności, wywołując gniew u większości mieszkańców wyspy.

Niewolnicy na Karaibach, mal. Agostino Brunias. Fot. Wikimedia Commons Niewolnicy na Karaibach, mal. Agostino Brunias.
Fot. Wikimedia Commons

 

Nabywanie i posiadanie licznych niewolników przez francuskich kolonistów miało nie tylko gospodarczy, ale także psychologiczny sens. Jak pisał Greg Grandin w Imperium konieczności: Niewolnicy byli inwestycją, [...] zabezpieczeniem pożyczek, własnością, towarem, kapitałem i przedmiotem spekulacji, a zarazem budzili nostalgię, przypominali o kiedyś trwałym, lecz odchodzącym w przeszłość świecie arystokracji. [...] W świecie, w którym zachowanie pozycji społecznej zależało w równym stopniu od mody, prawa i religii, niewolnicy stanowili rodzaj ornamentu. Ten kontekst – podnoszenia samooceny wśród białych migrantów ostentacyjnie dążących do podkreślenia swojego awansu ekonomicznego, kreowania mitu pioniera i człowieka pełniącego misję cywilizacyjną – odgrywał niebagatelną rolę w nieustannym rozszerzaniu areału plantacji. Jak pisał Skałkowski: W koloniach istniała tylko arystokracja skóry, jednolity front w obronie czystości krwi i wyłącznego panowania białych. Immanentną cechą owej białej mniejszości był strach przed buntem czarnej większości, poczucie zagrożenia i braku wsparcia ze strony Paryża.

Zaakcentować przy tym trzeba, że tłem tych zjawisk były konflikty między plantatorami kolonijnymi a przedsiębiorcami metropolitarnymi. Nieproporcjonalnie duża część zysków wypracowanych w systemie plantacyjnym trafiała do Europy. Co więcej, na wyspie obowiązywało wiele praw ograniczających swobodę gospodarczą kolonistów. Zakazano m.in. garncarstwa, wypalania cegieł, wapna – towary te Francuzi przebywający za Atlantykiem musieli importować z Marsylii, Nantes, Hawru. Sfrustrowani plantatorzy często zadłużali się u bankierów, którzy pobierali olbrzymie prowizje. Szukali też wsparcia poza Francją (np. w Stanach Zjednoczonych i na brytyjskich Antylach). Ich wolnorynkowe postulaty próbowano nawet przedstawić Stanom Generalnym.

Intensyfikacja i brutalizacja gospodarki plantacyjnej, konflikty między białymi a Mulatami, bunty niewolników, napięcia w relacjach z metropolią, narodziny ruchu abolicjonistów w koloniach brytyjskich i Stanach Zjednoczonych, wreszcie upadek monarchii Burbonów w Europie i związany z nim chaos administracyjny w koloniach stały się przyczyną wybuchu tzw. rewolucji haitańskiej (1790–1804), zmagań czarnoskórych i mulackich mieszkańców Saint-Domingue z siłami Napoleona.

 

Autor: Błażej Popławski, doktor historii, socjolog, komentator przemian politycznych globalnego Południa, recenzent literatur orientalnych

 

 

Dofinansowano w ramach programu
"Patriotyzm Jutra 2022"